niedziela, 13 listopada 2016

Tam, gdzie ludzie na głos śpiewają

Albo raczej "tu".

Moje "tu", Wasze "tam". W sumie to trochę zabawne, jak czas i perspektywa wszystko zmieniają. W ciągu jednego dnia wylądowałam na drugim końcu świata. Choć minęły już prawie dwa miesiące, mnie wciąż ciężko w to uwierzyć. I często jestem zdziwiona, kiedy spoglądając za okno, widzę rzekę i góry. Przepiękne kolorowe góry skąpane w ciepłym, jesiennym słońcu.

Jedną z najpiękniejszych cech japońskiej jesieni jest to, że prawie wcale nie ma pochmurnych, ciemnych, deszczowych dni. Jeśli pada, to tylko przez chwilę, potem znów wychodzi słońce.

Dziś także był jeden z tych ciepłych, słonecznych dni. Był to bardzo dobry dzień. Co prawda spędziłam go głównie w pracy, ale wszyscy dookoła byli bardzo serdeczni, przyjaźni i uśmiechnięci. Tym co wywarło na mnie największe wrażenie i utkwiło mi w pamięci było to, że ludzie tutaj śpiewają na głos na ulicy. I bynajmniej nie jest to podśpiewywanie pod nosem - to głośny, donośny śpiew. Już wcześniej zdarzało mi się być świadkiem takich frywolnych występów, ale dziś zdarzyło się to aż dwa razy. Kiedy szłam do pracy i kiedy z niej wracałam.
Pierwszy pan, mknący na skuterze, prawdopodobnie do pracy, śpiewał dość ładnie. Na początku nie dowierzałam, że można tak głośno śpiewać. Musiałam aż odwrócić się, żeby upewnić się, że to prawda. Przyznam jednak, że aż się zaśmiałam, i w duchu i na twarzy, kiedy usłyszałam jego radosny i nieskrępowany niczym głos. Sama poczułam odrobinę radości i taki przyjemny luz.
Drugi pan, jadący na rowerze, śpiewał już troszkę gorzej, ale może przez to był jeszcze bardziej zabawny. Brzmiał tak, jakby był przekonany, że posiada piękny głos i odniosłam wrażenie, że bardzo poważnie traktował swój publiczny "występ". Bardzo mnie to urzekło.

Nie wiem, czy tak wypada, ale chciałabym teraz napisać o tym, dlaczego jestem z siebie dumna. Troszkę dumna. A dokładniej rzecz ujmując, co zmieniło się we mnie, odkąd tu przyjechałam. Może nie są to wielkie rzeczy, ale jednak mnie cieszą, bo w Polsce zawsze miałam z nimi mały problem...

Dyscyplina! Codziennie wstaję mniej więcej o tej samej porze. I nie ma, że mi się nie chce, czy "pospałabym jeszcze pięć minut". Jeśli pośpię, nie zdążę na zajęcia. Albo nie będę miała co jeść.
W każdą sobotę i niedzielę wstaję wcześniej, aby przygotować sobie lunch do pracy. Tak zwane "bento". Na początku szło mi strasznie i zajmowało bardzo dużo czasu, ale teraz już trochę się wprawiałam i idzie mi znacznie sprawniej. Niedługo zostanę mistrzynią!

Postanowiłam też jeść więcej warzyw. Warzywa są tu dość drogie, ale czego się nie robi dla zdrowia? Moja szefowa, pani Miyoko, która nazywa się moją "japońską mamą", ciągle powtarza, że powinnam porządnie jeść, żeby nie zachorować. Dlatego ciągle przygotowuje jakieś smakołyki i mnie nimi częstuje w przerwie obiadowej, mówiąc: "więcej, więcej!". Dzisiaj jadłam jakieś słynne i podobno bardzo zdrowe kwiatki - świeżo zebrane na specjalne zamówienie. Przyznam, że zanim spróbowałam miałam trochę mieszane uczucia, ale okazały się wyjątkowo smaczne. Już nie mogę się doczekać, czym zaskoczy mnie następnym razem.

Na koniec - ciąg dalszy japońskiej jesieni, mam nadzieję, że jeszcze Wam się nie znudziła!
















                                                                               M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz